Kiedyś robiłam tak, aby nie mieć wolnego czasu. Każdy dzień skrzętnie wypełniałam wydarzeniami: koncert, impreza, wernisaż,
zostawałam po godzinach w pracy. Kawa z tym, piwo z tą. Uciekałam od bycia sam na
sam, bo co to za frajda? Nieważne, że pranie niezrobione i naczynia niepozmywane, że pusto w lodówce, a peeling ciała robiłam bóg wie kiedy. Ostatnią
przeczytaną pozycją była darmowa gazeta Metro, a moją szafą na ubrania stał się
fotel.... nie muszę podawać więcej przykładów, chyba wiecie o czym mówię.
Powoli zaczęłam rozumieć, co się dzieje i obserwować, że im mniej mam dla siebie czasu, tym bardziej ludzie zaczynają mnie irytować i trudniej mi się
na nich skupić, że często bywam zmęczona i łatwiej się wkurzam. Często się przeziębiałam, bo to był jedyny moment, w którym mój organizm mógł zawalczyć o odpoczynek i uwagę.
Trudno jest zaprzyjaźnić się ze sobą, posłuchać siebie. Tego
się boimy. A kurcze chcąc nie chcąc będziemy ze sobą do końca życia, czyż nie?
Czy bylibyśmy w związku, albo w przyjaźni z osobą, która o nas nie dba i nie
poświęca nam czasu? No kurcze chyba nie!
Jak znaleźć dla siebie czas?
Najlepiej rozpocząć powoli: zarezerwować pół godziny
wieczorem, komórka i komputer na bok, wziąć kartkę papieru i tak pospisywać -
co mi sprawia radość, co mnie relaksuje? Zapisujemy jak leci, bez cenzury każdy
nawet najmniejszy, najgłupszy pomysł. Jeśli mamy pustkę w głowie to zastanawiamy się, co
lubiliśmy jako dzieci. Dzieci są spontaniczne w wyrażaniu radości i niewiele im trzeba do szczęścia. Postarajmy się sobie przypomnieć, jak to jest i jacy wtedy
my byliśmy, jakie mieliśmy marzenia. Po burzy mózgu wybieramy minimum trzy
rzeczy, którymi sobie dogodzimy w następnym tygodniu i próbujemy!
To ważne, żeby sobie uświadomić - zmiana nie przychodzi sama, trzeba włożyć jakiś wysiłek. Zacznijmy zatem od czegoś łatwego i się nie zniechęcajmy. Robimy to dla siebie, dla nikogo innego, nic nie musimy udowadniać, nic nikomu tłumaczyć. Do dzieła!